Czy dietetyk jest człowiekiem?

Może to będzie dla Was zaskoczenie, ale… jest! 😉

Tytuł jest trochę z przymrużeniem oka, jednak wpis zupełnie na poważnie. Wypowiadam się oczywiście tylko w swoim imieniu, gdyż każdy dietetyk (jak i człowiek) jest inny i może mieć inne podejście do swojego sposobu odżywiania. Wy otwieracie się na co dzień przede mną a ja otworzę się teraz trochę przed Wami 🙂 Dowiecie się między innymi czy miałam kiedyś nadwagę, czy jem słodycze i jak wygląda moja dieta podczas urlopów?

Czy stosuję dietę?

Tak, ponieważ z perspektywy dietetyka każdy „jakąś” dietę stosuje. Jednak czy jest ona zdrowa czy nie zdrowa, to już inna para kaloszy. Można ją nazwać: „Zasady zdrowego odżywiania z zachowaniem zdrowego rozsądku”, ale będzie to dużym ograniczeniem jej sensu. Najbardziej trafnie lubię nazywać moją dietę: „Zdrowy styl życia”. Są to zasady, którymi na co dzień dzielę się z moimi pacjentami i sama też stosuję. Nie wszystkie, dlatego że każdy organizm jest inny a zalecenia częściowo mogą powtarzać się, jednak wiele będzie różnych. 

Z racji zawodu, czasem traktuję swoje ciało jako narzędzie do niegroźnych eksperymentów (z zachowaniem zdrowego rozsądku), w kontekście testowania badań i spożywania różnego rodzaju potraw i suplementów.  Słucham tego co mi „mówi” i staram się jak najlepiej odpowiadać na jego reakcje. Zajęło mi to wiele lat pracy nad sobą, ale z dużą ulgą i radością stosuję wszystkie zdrowe zasady, które składają się na moje podejście do swojego sposobu odżywiania, ciała, ale też umysłu. Nie znaczy to, że nie muszę jeszcze nad pewnymi kwestiami popracować, jednak staram się odżywiać świadomie. Przeprowadziłam na sobie testy nietolerancji pokarmowej, które wykazały, że powinnam stosować dietę eliminacyjną. O niej więcej w jednym z akapitów poniżej. 

Czy stosuję cheat meale?

Po polsku dosłownie „oszukane posiłki”. Polegają one na zaniechaniu stosowania zdrowych zasad diety i niepatrzeniu na kalorie czy wartości odżywcze dania, na jeden posiłek, a czasem na cały dzień. 

Tak, stosuję cheat meale. Jestem człowiekiem 🙂 W moim przypadku są to jednak posiłki naturalne, ale z większą ilością kalorii czy tłuszczu. Nie boję się bowiem tej pary, owianej złą sławą, ale składu poszczególnych produktów i chemicznych, nienaturalnych dodatków do żywności oraz tłuszczów trans. Czasem jestem pytana czy po prostu nie mogę odpuścić sobie „diety” i zjeść np. lody na patyku czy chipsy, a ja wiem, że zjedzenie ich wcale nie sprawi mi przyjemności. Wiem też co mi służy, a co sprawia, że 15-20 minut przyjemności odchorowuję kolejne godziny a czasem dni. Dlatego na cheat meal wybiorę ogromnego burgera z kawałkiem dobrej wołowiny, awokado i frytkami z batatów, domowe tiramisu, tabliczkę gorzkiej czekolady z naturalną wanilią czy włoski aromatyczny makaron, zamiast dużej paczki Laysów, Red bulla, czy ciasteczek Oreo. Pisząc te słowa ślinka cieknie mi na pierwsze produkty z listy, a ostatnie trzy zupełnie mnie nie kuszą, ponieważ wiem jaki mają skład i jak źle się po nich czuję. Dalej oczywiście, z cierpliwością będę odpowiadała na każde pytanie, „dlaczego nie odpuścisz sobie na chwilę?”. Co więcej, mam nadzieję i plan zarażać tym podejściem innych 🙂

Uwaga jednak na zbyt częste cheat meale/cheat daye. Nie można ich robić co drugi, trzeci dzień albo co gorsza cały, każdy weekend. Wtedy nie mówimy już o wyjątku, ale o nawyku. Cheat meal powinien być dodatkiem do diety a nie jej podstawą.

Czy jem słodycze i fast foody? 

Aby zjeść Fast Food, w typowym tego słowa znaczeniu, czyli w restauracji pod złotymi łukami, muszę albo a) zostać do tego zmuszona, b) być bardzo głodna i nie mieć kompletnie innego wyjścia. Tego typu jedzenie w ogóle mi nie smakuje i jest karą zjedzenie go. W obecnych czasach mamy jednak spory wybór restauracji Fast Food ze zdrowym jedzeniem. Niekoniecznie muszą być to te z „sałatką” w nazwie. Wybór jest tak duży, że można zjeść zarówno szybko jak i zdrowo. Wystarczy wymienić zwykły makaron na makaron pełnoziarnisty lub bezglutenowy jaglany, frytki na kaszę czy ryż, panierowanego kotleta na pieczony filet a surówkę z majonezem i cukrem na świeżą sałatkę z oliwą. Brzmi nieźle prawda? Przyznam, że nie zawsze mam czas na gotowanie, korzystam z wymienionych opcji i czuje się całkiem zdrowo 🙂 Jeśli chodzi o słodycze, preferuję te z naturalnym składem. Nie jadam batoników, ciastek, delicji czy ciast z proszku z cukierni. Albo piekę sama, często bez rafinowanego cukru i glutenu, albo czytam dokładnie skład. Najchętniej ze słodyczy wybieram czekoladę gorzką 70-80% kakao, która w składzie ma: masło/miazgę kakaową, cukier (niestety trochę go musi być), naturalny aromat waniliowy i nic więcej.

Czy uprawiam sport?

Sport towarzyszył mi od dziecka. Zawsze byłam aktywna i regularnie trenowałam. W pewnym momencie życia zaczęła się praca przy biurku i przestałam mieć czas na ruch codziennie. Podczas intensywniejszego okresu w pracy, niestety treningi schodzą chwilowo na dalszy plan. Zawsze jednak powtarzam, że lepsze zaledwie 45 minut ruchu raz w tygodniu, niż 0 minut. Staram, aby aktywność znalazła się w moim planie minimum 2-3 razy w tygodniu, przez co najmniej 1,5 godziny. Jesienią i zimą są to treningi w siłowni, wiosną i latem rower, rolki, ostatnio nawet uczyłam się jazdy na deskorolce. Poza bieganiem, które nie jest moim ulubionym, nie ma chyba sportu, którego nie chciałabym spróbować. Szczególnie pociągające są dla mnie sporty ekstremalne, takie które dają zdrową adrenalinę i wydzielają mnóstwo endorfin. Wiatr we włosach i zdobywanie nowych poziomów, tricków i umiejętności. Nie ma dla mnie nic lepszego 🙂 Obecnie jestem początkująca w snowboardingu i kitesurfingu.

Czy miałam kiedyś problem z nadwagą?

Nie będę oszukiwać, nigdy nie miałam problemów z wagą. Z pewnością wynika to z tego, że od dziecka, moi rodzice pilnowali abym nie objadała się słodyczami i „zjadła jarzynkę i mięsko, zostawiła ziemniaczki”. Przyznam, że jestem im za to bardzo wdzięczna. Kiedy zaczęłam częściej decydować o tym co trafia na mój talerz, płynnie zaczęłam także interesować się zdrowym odżywianiem. Zanim jeszcze postanowiłam zająć się dietetyką, na początku irytowałam znajomych sprawdzaniem składu produktów, które akurat mieli w ręku i mówieniem co jest w nich niezdrowego. Wkurzali się, ale po pewnym czasie słyszałam pytania: „Malwina, a ten produkt jest OK czy nie?” 😉

Może kiedyś przeprowadzę eksperyment i przytyję 10 kg, tylko po to, żeby poczuć na własnej skórze emocje i trudności jakie towarzyszą redukcji wagi. Teoria oczywiście nie jest mi obca, ale z pewnością dodatek emocji jest nieporównywalnie ważnym czynnikiem podczas odchudzania.

Ile ważę?

Obecnie ważę 55kg przy wzroście 170cm. Moja waga jest raczej stała, ale czasem w zależności od pory roku waha się między 54-57 kg. W tej wadze czuję się najlepiej i taką jest mi najłatwiej utrzymać, bez wielkich wyrzeczeń, trzymając się po prostu zasad zdrowego żywienia. 

Czy stosuję eliminację produktów w swojej diecie?

Nie „boję się” glutenu czy laktozy tak z zasady. Przeprowadziłam na sobie rozszerzone testy nietolerancji pokarmowej 220+ składników i wynik pokazał nietolerancję pewnych produktów. Testy wykonałam trochę z ciekawości, z racji mojego zawodu, ale głównym powodem było nie do końca dobre samopoczucie. Miewałam bóle brzucha i uczucie „wyschniętego gardła”. Pierwszym krokiem były testy alergii pokarmowych, których wynik był negatywny. Testy nietolerancji pokazały za to wynik, silną nietolerancję: białka jaja kurzego, mleka krowiego (białka mleka, nie laktoza), drożdży, oraz średnią: pszenicy (pszenica durum już jest dla mnie ok), czerwonej fasoli, kukurydzy. Ponad to, niezbyt dobrze czuje się po zjedzeniu świeżego czosnku i cebuli. Po chwili mam nudności i ból żołądka. Stosowałam restrykcyjną dietę eliminacyjną przez 6 miesięcy. Przyznam szczerze, że o ile reszta produktów była dla mnie łatwa do wyeliminowania z diety, tak rezygnacja z jajek, które tak bardzo lubiłam, trochę mnie zasmuciła. Jajka można znaleźć niemalże wszędzie. Z czasem nauczyłam się „wyjadać” ze środka tylko żółtka i przyzwyczaiłam nawet do myśli, że na śniadanie nie zjem już jajecznicy. O ile pszenicę od czasu do czasu zdarza mi się zjeść, tak mleka i produktów z mleka krowiego oraz drożdży na co dzień unikam. Bywają przypadki, że przeprowadzona dieta eliminacyjna pozwala na swobodny powrót do nietolerowanych produktów, w moim przypadku jednak wyraźnie czuję, że powyższe produkty mi nie służą.

Czy liczę kalorie i ważę potrawy?

Tak, robię to często, ale raczej z dietetycznej ciekawości 🙂 Po wielu latach w branży, mam niemalże „wagę w oku” i bardzo często trafnie potrafię ocenić gramaturę danej porcji produktu. Czasem robię sobie małe wyzwania, dla własnej satysfakcji (albo żalu jeśli się pomylę 😉 ). Kalorie liczę z tego samego powodu co powyżej albo jeśli przygotowuję pacjentom diety. Nie liczę ich, aby uzyskać równy wynik 1800 czy 2000. Jest to bezcelowe, ponieważ codziennie spalamy inną ilość kalorii, w zależności od ilości aktywności fizycznej, działania hormonów, a nawet pogody i tego co zjemy czy wypijemy. Przy zachowaniu zasad regularności i zdrowych nawyków, nie muszę się długo zastanawiać jakie porcje ugotować, nałożyć czy zamówić. Na pewno niektórzy powiedzą, że „jestem dietetykiem i jest mi łatwiej”. Owszem, jest to ułatwienie, jednak praca nad nawykami trwa średnio 66 dni, później wystarczy je tylko utrzymać.  

Jak odżywiam się podczas urlopów?

Wielu osobom odżywianie podczas urlopów spędza sen z powiek i często słyszę to pytanie w gabinecie: „Co mam jeść? Proszę mi powiedzieć”. Jeśli jesteś na początku, półmetku diety odchudzającej, nie warto zaprzepaścić efektów ciężkiej pracy przez dwutygodniowe odstępstwo od zdrowych zasad. Ja zdrowe zasady zabieram ze sobą także na urlop. Regularne posiłki, odpowiednia ilość wody, przewaga warzyw w diecie i produkty o dobrym, naturalnie składzie. Urlop to dla mnie jednak też nowe, kulinarne odkrycia. Uwielbiam próbować dobrodziejstw kuchni świata, lokalnych potraw i czerpać inspiracje do gotowania w domu. Znacznie częściej wybieram restauracje, gdzie stołują się miejscowi, które nie zawsze są piękne i wykwintne. Można jednak odkryć w nich świetne smaki, które tylko dopełniają przyjemność podróżowania. 

Czy przygotowywane przeze mnie potrawy są zawsze pyszne i wyglądają jak z Instagrama?

Nie, nie i jeszcze raz nie 😉 Dużo eksperymentuje w kuchni. Czasem potrawy wyjdą pyszne, ale brzydkie, czasem piękne, ale średnie w smaku. Jednego razu nie dogotują się, innego rozgotują. To normalne, ponieważ dietetyk jest człowiekiem. Zdradzę Wam sekret. Spędzanie czasu na gotowaniu nie jest moją ulubioną czynnością, ale lubię jego efekt, w postaci zdrowego dania i jego dobrego wpływu na mój organizm. Można to porównać do sprzątania, nie przepadam za nim, jednak lubię kiedy jest czysto 🙂 Niemniej jednak przyjemne jest, kiedy kulinarny eksperyment wyjdzie udany a nawet zaskoczy mnie samą. Efektem niechęci do spędzania długich godzin przy garnkach, są często dania szybkie, proste w przygotowaniu, jednogarnkowe. Stosuję też tricki dla zaoszczędzenia czasu w kuchni. Po więcej wskazówek odsyłam Was na Facebooka MU Diet Program, do cyklu „Praktyczny Poniedziałek”  link 🙂

Zadaj mi pytanie.

Masz do mnie pytanie? Napisz na Facebooku lub Instagramie. Na pewno odpowiem! 🙂

Malwina Umiastowska